Anastasiia Bohdan, „Wprost Ukraine”: Jak wspominasz swoje dzieciństwo i młodość?
Myron Kopczyński: Prowadziłem zwykłe życie jako kijowianin z przedmieść, z dzielnicy mieszkaniowej. Tworzę muzykę od czasu, gdy byłem nastolatkiem. Razem z kolegami tworzyliśmy dość agresywny rock, pop-punk. Następnie dostałem się na Uniwersytet Popławskiego (Kijowski Narodowy Uniwersytet Kultury i Sztuki – red.), gdzie studiowałem zarządzanie biznesem pokazowym. Byłem zdecydowany, żeby rozwijać się właśnie w tym kierunku. Marzyłem o tym, żeby poznać ten temat od środka.
Dlaczego zdecydowałeś się na przeprowadzkę do Polski?
W 2014 roku wybuchła rewolucja i wojna – trudny czas dla mojego kraju. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie ma zbyt wielu perspektyw dla osoby studiującej kierunek artystyczny. Zdecydowałem więc, że czas coś zmienić w swoim życiu i przeniosłem się na inny uniwersytet. Przyjechałem do Polski, aby studiować stosunki międzynarodowe. Najwyraźniej było to podyktowane chęcią zmiany – zrobienia czegoś dla mojego kraju w przyszłości. Dlatego wybrałem taki kierunek, a nie twórczą specjalność. Ale kreatywność i muzyka mnie doścignęły.
Muzyka ponownie pojawiła się w twoim życiu po prawie siedmiu latach przerwy.
Kiedy w moim życiu zaczynały się kryzysy, w muzyce znajdowałem ukojenie, czyli wracałem do domu. Pewne zmiany w mojej osobowości skłoniły mnie do powrotu do tej działalności. Zaraz po przeprowadzce w 2015 roku starałem się kontynuować moją twórczą pracę tutaj i nawet znalazłem muzyków. Zaczęliśmy się spotykać na próbach, ale nie rozwinęło się to w nic więcej. Przez te siedem lat, odkąd tu mieszkam, nosiłem w sobie plan powrotu do Ukrainy i chciałem tam zacząć tworzyć na nowo. Ale wybuchła pełnowymiarowa wojna, a ja postanowiłem nie odkładać tego na później i wznowić pracę tutaj.
Jak wpadliście na nazwę „MY RON”?
„MY RON” to po prostu moje imię w angielskiej transliteracji, które zostało rozdzielone na dwa słowa. Dla mnie i kolegów jest to po prostu projekt muzyczny. To nie jest inicjatywa solowa, ale nie jest to też zespół w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie jest to również praca, a ja nie dźwigam wszystkiego na swoich barkach. Ten projekt składa się po prostu z moich przyjaciół i znajomych, z którymi wspólnie tworzymy.
Czy zauważasz zmiany w swoim stylu muzycznym i sposobie, w jaki piszesz teksty?
Mój styl, jeśli chodzi o warstwę liryczną, nie zmienił się zbytnio od czasów szkolnych, ale mój gust muzyczny – tak. Jako nastolatek słuchałem zespołów takich jak „Thirty seconds to Mars” i „Yellowcard”, a to jest dość ciężka muzyka alternatywna. Z wiekiem mój gust się zmienił i zacząłem słuchać różnych gatunków muzycznych i tworzyć różne rzeczy. Nastąpiła moja przemiana, przemiana jako osoby. Nie wiążę swojej muzyki z żadnym konkretnym stylem. Przede wszystkim tworzę utwory, które mi się podobają. Niewykluczone, że prędzej czy później będzie to jakiś inny rodzaj muzyki.
W jaki sposób zaczynasz pracę nad tekstami do swoich piosenek?
Inspiracja pojawia się wieczorami, czasem w nocy. Ale zazwyczaj okazuje się, że muzyka i tekst powstają w tym samym czasie. Na początku gram 3-5 akordów na gitarze, śpiewam do tej muzyki, a potem pojawiają się ciekawe frazy, które można wykorzystać do rozbudowy i nadania piosence odpowiedniego znaczenia.
Nie przestrzegam żadnych zasad, nie do końca rozumiem, jak u mnie to działa. Jedyne, co wiem to, że tworzę, gdy odczuwam smutek. Od 10 lat nie piszę radosnej muzyki. W jednej z moich piosenek pojawia się zdanie, że „pewnego dnia przestanę śpiewać smutne piosenki”. Ale na pewno nie teraz.
Czy po wybuchu wojny tworzyłeś?
Miałem bardzo duży boom w twórczości, gdy zaczęła się wojna. Wtedy też zaczęliśmy pracę nad projektem „Pilgrim”, który już wydaliśmy. Dla mnie to rodzaj terapii: kiedy powstaje piosenka, czuję ulgę, że przelałem część siebie, swojego bólu i doświadczeń na papier lub muzykę.
Jak wpadłeś na pomysł, aby stworzyć projekt „Pilgrim” („Pielgrzym”)?
(„Pilgrim” to seria trzech nagrań o wojnie w Ukrainie, której celem jest ukazanie odbiorcom z Zachodu bólu i odwagi obywateli zaatakowanego przez Rosję państwa, a także pokazanie kultury tego kraju – red.)
Te trzy piosenki, które są częścią projektu muzycznego „Pilgrim”, wyrażają ból, jaki odczuwałem w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę. Na początku chciałem je wydać jako minialbum, a potem zastanawiałem się, dlaczego nie zrobić z tego całej trylogii. Wtedy pomyślałem, że mam wielu przyjaciół z Europy i Ameryki, którzy mieszkają w Polsce. Oni nie są tak dobrze zorientowani w tym, co dzieje się w Ukrainie. Zainspirowany tym faktem, postanowiłem przed każdym filmem wstawiać dramatyczną informację, aby przykuć uwagę słuchacza i zachęcić go do zgłębienia wiedzy o wojnie w moim kraju.
Dlaczego akurat tak nazwałeś ten projekt?
Tytuł pojawił się w mojej głowie już dawno temu. Bardzo lubię twórczość Szekspira. Pojawia się w niej takie zdanie: „Moje marzenia i uczucia przychodzą do ciebie po raz setny drogą pielgrzyma”. Ten wers z sonetu utkwił mi w pamięci i kiedy zacząłem szukać nazwy dla projektu, pomyślałem, że słowo „pielgrzym” bardzo dobrze opisuje los moich rodaków, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i udania się w tak zwaną podróż
Jaką historię opowiadają te trzy utwory?
Zarówno pierwsza piosenka „Pilgrim”, jak i „Borisfen” w pewnym stopniu dotykają tematu uchodźców. Dla mnie to bardzo bolesna sprawa, bo moja mama przyjechała tu, do Polski, na trzy miesiące. Ewakuowała się z Ukrainy na początku wojny. Widziałem jej stan, jak się martwiła. Wydawało się, że jest bezpieczna ze mną, z synem, ale nadal bardzo niepokoiła się z powodu opuszczenia domu, w którym mieszkała sama. Oglądała wiadomości, płakała, mówiła, jak bardzo chce wrócić do domu. To pozwoliło mi jeszcze lepiej zrozumieć, co czują miliony uchodźców w całej Europie. Dlatego właśnie jest to „Pilgrim”.
Jak odbiorcy reagują na ten projekt?
Bardzo lubię dostawać komentarze od zupełnie obcych ludzi w serwisie YouTube. Nie ma ich wiele, ale był jeden komentarz, na który wszyscy zwróciliśmy uwagę. „Nigdy wcześniej nie pisałem komentarza na YouTubie, ale napiszę go dla Ciebie. Ta piosenka dotknęła mojej duszy od pierwszych nut, pierwszych słów, pierwszych wersów. Te słowa wywołują dreszcze, które przechodzą przez moje ciało, wpełzając do żył i wychodząc niemalże we łzach. Dziękuję Tobie i Twojemu zespołowi za to piękno!” – napisał słuchacz pod utworem „Borysfen”. Ten komentarz zrobił na mnie wrażenie i bardzo mnie zainspirował. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiego odzewu.
Jakie macie plany, jeśli chodzi o przyszłość „MY RON”?
Mamy dużo materiału i chcemy zrobić wiele rzeczy, ale to wszystko wymaga dużych nakładów finansowych. Jesteśmy muzykami indie, nie mamy podpisanego kontraktu. Dlatego finansuję wszystko sam. W zeszłym roku wydałem dużo pieniędzy na sprawy organizacyjne, więc teraz chcemy zrobić sobie przerwę w pracy nad projektem „Pielgrzym”. Na początku chciałbym osiągnąć nieco inne cele, ale oczywiście będziemy tworzyć muzykę i w przyszłym roku zaangażujemy się w projekty na bardzo dużą skalę.
Do czego dążysz?
Kiedyś marzyłem o zapełnianiu stadionów, o byciu na poziomie „Okean Elzy”, ale teraz dorosłem i mam prostsze podejście do życia. Chcę po prostu, żeby inni ludzie lubili moją muzykę, żebym ja robił to, co lubię. Nie podążam za popularnymi trendami i nie idę na kompromis z samym sobą tylko po to, by moja muzyka była bardziej popularna. Dla mnie większą wartość ma zebranie sali liczącej 300 osób, ale wypełnionej ludźmi, którzy są zakochani w mojej muzyce tak samo jak ja.
Co się teraz dzieje w ukraińskiej branży artystycznej, show-biznesie?
Mamy duże problemy w show-biznesie i przemyśle muzycznym właśnie dlatego, że jest on bardzo słabo rozwinięty. Nie mamy konkurencji. W Ukrainie kwitnie pop, rozwija się hip-hop i rap, ale jakakolwiek inna muzyka prawie nie istnieje w przestrzeni medialnej. Trzeba przyznać to z wielkim smutkiem.
Jakie zmiany w tobie i narodzie ukraińskim wywołała wojna?
Dużo o tym myślałem, ale nadal nie potrafię odpowiedzieć konkretnie na to pytanie. Oczywiście są pewne zmiany. Na przykład cały świat podziwia, jak bardzo jesteśmy zjednoczeni, jak bardzo jesteśmy skonsolidowani jako społeczeństwo, ale Ukraińcy zawsze tacy byli, nawet podczas Rewolucji Pomarańczowej. Zawsze mieliśmy tę żyłkę samoorganizacji. Po prostu teraz skala konsolidacji odpowiada skali problemu.
Jak myślisz, co czeka Ukrainę?
Obawiam się, że po zakończeniu wojny, po zwycięstwie Ukrainy społeczeństwo będzie bardzo długo leczyć swoje rany. Głównym problemem Ukrainy będzie uporanie się z całym bólem, którego ludzie teraz doświadczają. Trochę łatwiej będzie osobom, które wyjechały za granicę, bo one nie były bezpośrednio zaangażowane w wydarzenia.
My, jak i Polacy, obserwujemy te wydarzenia, ale ci wszyscy ludzie, którzy to przeżyli – uchodźcy, żołnierze, wolontariusze – będą mieli o wiele trudniej. Już wiele lat temu została stworzona koncepcja „straconego pokolenia”. To są ludzie, którzy wrócili z wojny okaleczeni psychicznie i nie umieli żyć w pokoju.
Czy muzyka może pomóc Ukraińcom?
Wierzę, że my, jako front kreatywny, będziemy musieli przywrócić ludzi do życia. Oczywiście, w pierwszej kolejności powinni to robić specjaliści. Bardzo się martwię o lata po wojnie. Żeby ludzie nie żyli w złości, bólu i doświadczeniach, które dała im wojna, żeby w niej nie utknęli. Jest to bardzo poważny problem, którego nie można lekceważyć.